Nowy Model Y Standard to hołd złożony minimalizmowi. Aby obniżyć cenę, producent odchudził wyposażenie, stawiając na prostotę i funkcjonalność. W zamian otrzymujemy samochód, który zdecydowanie bardziej stawia na funkcję niż formę.

Na zewnątrz zrezygnowano ze szklanego dachu, przednie reflektory pozbawiono środkowej listwy świetlnej, a tylne lampy uproszczono stylistycznie. Standardowo auto stoi na 18-calowych felgach, a 19-calowe dostępne są jako opcja.

W kabinie nie znajdziemy skórzanej i wentylowanej tapicerki, kierownica regulowana jest ręcznie, brakuje też podgrzewanych tylnych siedzeń oraz ekranu między fotelami.

Zakładam, że wielu osobom te braki nie będą szczególnie doskwierać – zwłaszcza że pozwalają zaoszczędzić blisko 35 tys. złotych.
Mi osobiście tańsza wersja podoba się bardziej – jest spójna, czysta w formie, a niektóre detale stylistyczne w droższych odmianach wydawały mi się po prostu niekonsekwentne.

Pod podłogą znajdziemy baterię o pojemności 69,5 kWh oraz jeden silnik elektryczny umieszczony na tylnej osi. Moc wynosi 300 KM, zasięg to 534 km, a przyspieszenie do 100 km/h zajmuje 7,2 sekundy. To wciąż bardzo dobre parametry, zwłaszcza w tym segmencie cenowym.

Jeśli chodzi o cenę – nowa wersja jest o 35 tys. zł tańsza od poprzedniej najtańszej odmiany i kosztuje 184 tys. zł. Na tle konkurencji to świetna oferta, choć warto pamiętać, że inni producenci często oferują spore rabaty na swoje elektryki.

Tesla, mimo że dziś nie imponuje już przełomową technologią, nadal ma jedną znaczącą przewagę – rozbudowaną i niedrogą sieć ładowarek, która wciąż będzie przekonywać wielu kierowców do wyboru auta właśnie tej amerykańskiej marki.