JAPOŃSKI HANDLARZ
Suzuki Cappucino - mocna kawa z Japonii

Jeśli posiadasz garaż, w którym zmieściłoby się najwyżej Cinquecento, a chcesz kupić dwuosobowego roadstera, to mamy dla ciebie doskonałe rozwiązanie. Oto Suzuki Cappuccino, bezkompromisowy sportowiec z Japonii, który o poranku da ci takiego kopa jak porządne espresso.

Suzuki
Tekst: アントニ ワルカウスキ
Zdjęcia: ラクラン カーター
Na przełomie lat 80. i 90. japońscy producenci aut prześcigali się w zapełnianiu nisz na rynku. Powstały wówczas trzy sportowe mikrosamochody (keijdōsha), które razem nazywano „ABC”: Autozam AZ-1 („A”, patrz Classicauto nr 158), Honda Beat („B”) i Suzuki Cappuccino („C”). Dziś skupię się na tym ostatnim, najbardziej klasycznym z abecadła.
Chcesz wkurzyć właściciela Cappuccino? Powiedz mu, że jego MX-5 skurczyło się w praniu. Oba auta mają krągłości typowe dla „japończyków” lat 90., otwarte nadwozia i napęd na tylną oś. Jednak o ile Mazda stworzyła auto bezkompromisowe, to Suzuki podkręciło te same prawidła do 150%, by spełnić wymogi japońskiego ustawodawcy.

W Cappuccino wszystko jest takie, jak w pełnowymiarowym aucie, ale… mniejsze. No, może poza kokpitem, w którym pasażerowie mają sporo miejsca. Widać, jak bardzo cofnięto trzycylindrowy silnik (tu nieco zmodyfikowany). Dzięki temu Suzuki jest idealnie wyważone.

Pod maską Cappuccino znalazł się trzycylindrowy silniczek typu F6A o pojemności 657 cm³ (modele od 1995 r. mają nowocześniejszy motor typu K6A). Posiada głowicę DOHC i 12 zaworów, a także turbosprężarkę, dzięki czemu osiąga aż 64 KM przy 6500 obrotach. O ile w ważącym niecałą tonę MX-5 takie wartości by nie porażały, to w lżejszym o 300 kg (!) Suzuki wystarczają, by osiągnąć „setkę” w 11 sekund. Colin Chapman byłby zachwycony. Jednocześnie rasowo brzmi i „sapie” sprężarką przy każdej zmianie biegu.
Na dodatek Cappuccino znakomicie się prowadzi, bo jest idealnie wyważone (50:50) i posiada zawieszenie z wahaczami poprzecznymi na obu osiach. Jest też krótsze od MX-5 o ok. 70 cm, a także węższe i niższe. Trudno o lepsze auto do gymkhany.
Kokpit ma przyzwoite wymiary, więc statystyczny Kowalski spokojnie się tu zmieści. Zdejmując aluminiowe panele dachu nad kierowcą, pasażerem i tunelem środkowym, otrzymujemy targę. By uzyskać nadwozie w pełni otwarte, wystarczy wsunąć tylną część dachu do specjalnej niszy za kabiną. Voilà! Tak otrzymujesz kieszonkowego roadstera, który zmieściłby się w damskiej torebce. Nie należy jednak liczyć na to, że autko sprawdzi się w dłuższej trasie, bo pięciobiegowa skrzynia ma krótkie przełożenia.

Jak sportowo, to na całego. 63-konny motor kręci się do 9,5 tys. obrotów. Panele dachu składa się do bagażnika. Z Cappuccino w minutę można zrobić coupé, targę albo roadstera.

A ile ta przyjemność kosztuje? Prezentowany egzemplarz, z przebiegiem 88 tys. km i oceną 3, poszedł za jedyne 250 tys. jenów (7,2 tys. zł). Jak na to, ile frajdy z jazdy kupujący otrzymuje w zamian, to jest chyba okazja stulecia. Tych, którzy woleliby coś mocniejszego od Cappuccino, zachęcamy do przejrzenia oferty egzemplarzy zmodyfikowanych – a nuż w menu importera znajdzie się espresso. Powstały też Cappuccino na rynek europejski, ale o tym napiszę innym razem.
MATERIAŁ REALIZOWANY WE WSPÓŁPRACY
Z FIRMĄ
JAPAN IMPORTS.


Czytaj więcej