Wyjazd na narty to jedna z tych sytuacji, które jak na dłoni pokazują przewagę dzisiejszych smartwatchy. Nie tylko wskażą one godzinę, ale też pozwolą monitorować poziom aklimatyzacji i liczyć spalone kalorie. Nadal jednak jest grupa osób, które nie wyobrażają sobie, żeby w takich okolicznościach pozbyć się szansy na założenie odpowiedniego zegarka. Przecież wyjazd do Włoch, Austrii czy Szwajcarii to nie tylko jazda po stokach, to również cała otoczka związana z alpejską kulturą, w której elektroniczny zegarek z wyświetlaczem nie pasuje do magii chwili. Zegarki naręczne i zimowe aktywności łączy bardzo silna więź, co nie powinno dziwić o tyle, że czas ich popularyzacji przypadł akurat na lata podboju biegunów Ziemi i najwyższych jej szczytów, a osiągnięcia na tym polu stanowiły wymarzony materiał promocyjny dla twórców zegarków.

W zegarkach dla miłośników gór od zawsze specjalizowano się w krajach, w których góry mają szczególne znaczenie, czyli w Szwajcarii i Japonii. W czasie swojej pierwszej wyprawy na biegun południowy w ustaleniu miejsca jego faktycznego położenia Roald Amundsen polegał na kieszonkowym zegarku, precyzyjnie ustawionym i uodpornionym na tę okoliczność przez zegarmistrza Juliusa Assmanna z niemieckiej pracowni Glashütte. Nazywany największym podróżnikiem naszych czasów sir Ranulph Fiennes z kolei podczas pierwszej (i jak do tej pory jedynej) podróży dookoła świata, ale wzdłuż południka, a nie równoleżnika, znosił trudy ekstremalnych klimatów z Rolexem GMT-Masterem na ręku. Nawet jeśli sam nie zamierzasz porywać się aż na takie wyprawy, to i tak na lokalnych stokach powinieneś mieć ze sobą zegarek z wodoszczelnością przynajmniej do 50 m.