MISTRZOWIE RZEMIOSŁA
Jakub w swoim naturalnym środowisku, otoczony motoryzacją, która czeka na ratunek.
Blacharka to coś, co przeraża bardziej niż uszczelka pod głowicą. Na szczęście są ludzie, dla których te sprawy są banalnie proste. Poznajcie Jakuba Nowickiego, który jest w stanie uratować wszystko to, co z blachy.
Każdy, kto jedzie kupować klasyczny samochód, żywi tę samą nadzieję – niech będzie dobry blacharsko. Mechanika czy tapicerka to już prostsze sprawy. Żeby tylko nie było tych cholernych dziur. Prawdziwe kłopoty zaczynają się dopiero wtedy, gdy przyjdzie nam restaurować pojazd tak rzadki, że nie da się ot tak kupić błotnika czy maski. Jest jednak wyjście z tej patowej sytuacji, bo nawet najbardziej skomplikowany element da się dorobić.

Tomasz Sarna
Jak zyskać szacunek u ziomeczków? Wiadomo, wskakujesz w furę i załatwiasz żarcie.
Jakub od dzieciństwa miał konkretnie sprecyzowane priorytety w życiu – postanowił zostać mechanikiem. Niestety równie szybko dowiedział się, że nic z tego. „Kubusiu, kim chcesz zostać?”, zapytała pani dermatolog i szybko pogrzebała jego życiowe nadzieje, zabraniając mu kontaktu ze smarami, a w zamian wypisując receptę na krem do skóry. Przeznaczenia jednak nie da się oszukać. W jednej z gazet mały Kuba trafił na artykuł „Samochód w cenie roweru”. To było o Trabancie. Najpierw chłopiec zbudował z tektury model w skali 1:10. To mógł być początek, jeszcze nie do końca świadomy, fascynacji nadwoziami. Prawdziwy, wcale nie tekturowy, tylko z duroplastu, wyrób z fabryki w Zwickau musiał jeszcze trochę poczekać. Kuba lubił majsterkowanie. Z biblioteki szkolnej wypożyczał „Zrób to sam” Adama Słodowego i z zapałem budował te wszystkie jamniczki i odkurzacze.

Tomasz Sarna
Uwielbiam klimat takich warsztatów. Mógłbym tu być na terminie, choćby żeby zamiatać podłogi.

Tomasz Sarna
Panowie przymierzają element, który ich zdaniem jest bardzo prosty do wykonania. No nie wiem…

Tomasz Sarna
To będzie głęboki fragment poszycia. Przed kołem angielskim trzeba wykonać młotkowanie na worku.
Droga do blacharstwa była jednak długa i pokrętna. Nie popełnijcie tych błędów, P.T. Czytelnicy, i ustrzeżcie przed nimi swoje dzieci. Otóż nasz bohater poszedł do liceum, a następnie do kolegium nauczycielskiego (czegóż to facet nie zrobi z miłości), a dopiero potem na politechnikę.
Rzucano mu rozliczne kłody pod nogi – np. zburzono laboratorium, w którym miał mieć siódmą poprawkę przedmiotu. Tak się skończyła ta przygoda. A mógł od razu iść do technikum.

Tomasz Sarna
Nie wiem, czy słyszycie to zdjęcie. Tak brzmi klasyczny warsztat rzemieślniczy.
Królowie parków
I tu zbliżamy się już do metalu. Po odbębnieniu godzin w marketingu („Nie życzę tego nikomu”) przychodził, kiedy tylko mógł, do nowo otwartego wówczas w Łodzi warsztatu Custom Factory. Razem z Arturem i Wojtkiem stworzyli zgraną ekipę. Wkrótce na hali stanęło koło angielskie, żłobiarka i spęczarka. Ktoś musiał się nauczyć, jak to wszystko obsłużyć. Padło na Jakuba.

Tomasz Sarna
Kupowanie gotowych elementów to nie zawsze najlepsze rozwiązanie. Czasem lepiej będą pasowały te dorobione. Paradoksalnie mogą być tańsze.

Tomasz Sarna
Maszyny znacząco przyspieszają pracę. Wszystko da się wymłotkować, ale klient płaci za godzinę, więc nie ma co się ociągać.

Tomasz Sarna
Choć może to wyglądać na bardzo trudne, Jakub zarzeka się, że takie nie jest. Po prostu trzeba bardzo dużo ćwiczyć.

Tomasz Sarna
Marcin jest zafascynowany blachą tak jak Jakub. Pracują w jednej hali.

Tomasz Sarna
Tu można spęczać i rozciągać. A jak to się robi, dowiecie się na zajęciach w Akademii.

Tomasz Sarna
„Kupiłem sobie nowe rolki” nie zawsze oznacza, że będzie się jeździło wieczorami po parku.

Tomasz Sarna
Choć doceniam koło angielskie to go nie lubię. Zawsze jakimś cudem wtrynię tam palec.
Pierwszymi projektami były Maluch, Syrena R20 i Jaguar E-Type. O ile na dwóch pierwszych uczyło się wielu początkujących adeptów blacharstwa, o tyle Jag był pewną ekstrawagancją. Szczęśliwie dość szybko okazało się, że Jakub ma dużo talentu. Tu zakwitły dwa uczucia: niechęć do Syreny (zwieńczona założeniem fanpejdża „Syrena to nie samochód”) oraz estyma dla angielskiej ikony. Pierwsze wyprodukowane samodzielnie elementy dały solidnego kopa i chęć zrobienia następnych jeszcze lepiej. Przyszedł czas na koło angielskie. Przecież to się samo robi! Kilka arkuszy wywalcowanej blachy później przyszło olśnienie – trzeba też spęczać na bokach!
A co ma do tego fart Franka, syna Jakuba? Otóż jeździ hot rodem, Fordem rocznik ’32. Takim w swoim rozmiarze. Początkowo miały to być tylko wprawki, ale w końcu powstała cała karoseria. Gdy Franek podrósł, Jakub dorobił podwozie, siedzenie i napęd. Teraz obaj są królami parków. Młody, bo dumny paraduje swoim własnym samochodem, a tata, bo obrasta w piórka, gdy na pytanie „A gdzie Pan to kupił?” odpowiada: „Zrobiłem”. Od wielu lat to ulubiona zabawka Franka.
Jakub jest człowiekiem, który jednym zdaniem potrafi wyciągnąć człowieka z najgłębszej remontowej depresji. To zdanie brzmi: „Nie ma samochodu, którego nie da się uratować”. Zmartwię jednak Januszów biznesu, nikt tu nie wymienia ćwiartek. Chodzi o odtwarzanie zardzewiałych lub nieobecnych elementów poszycia. Może niektóre tłoczone, skomplikowane elementy będą zrobione z kilku, ale i tak nikt tego nie rozpozna. A te wszystkie progi i podłogi to, jak mówi Jakub, banał.
Jaką zatem metodę przyjąć w trakcie remontu? Szukać gotowych zamienników, które są drogie, ale za to nie bardzo pasują, czy zlecić dorobienie? Najlepiej pozwolić zdecydować Jakubowi, ponieważ wybór wcale nie jest oczywisty. Przede wszystkim konieczna jest wiedza, który producent i do jakiego pojazdu robi sensowne reperaturki. Niektóre z nich da się przerobić, by pasowały jak fabryczne elementy. Jednak jeżeli komuś zależy na jakości, powinien wybrać ręczną robotę. Dobrym przykładem jest Porsche 356. „Za byle kawałek blachy wyoblony na kole angielskim i postukany trochę młotkiem” trzeba płacić krocie, a dla wprawnego rzemieślnika dorobienie ich nie stanowi żadnego problemu. Jak mówi Jakub, takich warsztatów jak jego i Marcina Gajdy, z którym dzieli halę i fascynację blacharstwem, wciąż jest niewiele, ale warto szukać.
Jak powstają takie elementy? Najpierw trzeba spokojnie postać, popatrzeć, pozastanawiać się, wypalić papierosa i wybrać odpowiednią drogę. Następnie wyznaczyć obszar naprawy i zrobić szablon. Czasem jest on naprawdę skomplikowany, z tektury, taśmy papierowej i taśmy zbrojonej. Potem zaczyna się zabawa. Wycinasz płaską blachę i oceniasz głębokość kształtu – albo na młotek i worek z piaskiem, albo od razu koło angielskie. Jak już jest rozciągnięta i spęczona, gdzie trzeba, przechodzi się do żłobień i przetłoczeń. Niektóre rzeczy robi się ręcznie, niektóre maszynami. Przyspieszają one prace, co jest ważne dla klienta, który przecież płaci za godzinę pracy Jakuba. Na końcu nastaje najsmutniejszy moment, czyli lakierowanie. Cała praca blacharza znika pod barwną powłoką.
Jaja w Nowym Jorku
Blacharstwo to ciągły rozwój. A jeżeli powiecie Jakubowi, że czegoś się nie da zrobić, to on to zrobi. Który z jego projektów najbardziej go kręci? Aktualny i następny. Jeżeli macie problem z unikatowym samochodem, to możecie zrobić Jakubowi przyjemność i dać mu projekt do roboty. To dla niego najciekawsze zlecenia. Podkreśla, że lubi robić rzeczy nowe, a seryjne wytwarzanie takich samych części jest po prostu nudne. I nie zawsze będzie to element samochodu, przy którym inni się poddali. Czasami jest to też sztuka. Pod warunkiem oczywiście, że jest z blachy. Teraz robi wielkie mosiężne jaja, które polecą do galerii w Nowym Jorku. To zupełnie inna zabawa niż ze stalą – tutaj odchodzi na zmianę klepanie i wyżarzanie. Ale jaja będą gotowe. Zawsze trzeba być otwartym na coś nowego i cały czas się uczyć.
Jakub sam mówi, że jego droga do blacharstwa była bardzo długa. Dla ludzi, którzy nie mają tyle czasu, razem z Marcinami: Gajdą i Obarą założył akademię. Pokazuje w niej to, co chciałby, żeby ktoś mu pokazał, gdy sam zaczynał. Trzydniowy kurs oczywiście nie wystarczy, zwłaszcza że blacharstwo to ciężka praca fizyczna. Potrzeba wielu godzin treningu i machania młotkiem, ale Jakub zapewnia, że to nie tylko męczy, ale i relaksuje. Każdy może się nauczyć tego rzemiosła. Jak się ma tę iskierkę, to można zostać naprawdę wybitnym fachowcem. Ostatecznie z metalem da się zrobić cztery rzeczy: przyciąć, wygiąć, spęczyć i rozciągnąć. I tyle. W ten sposób zmienia się kształt, więc nie trzeba mieć szczególnego zmysłu do „czytania blachy”. Po prostu wystarczy na nią patrzeć, tu nie ma strasznych tajemnic. Warto też popełniać wiele błędów. Wtedy człowiek się najlepiej uczy.
Czy zazdroszczę Jakubowi? Na pewno. Sam trochę spawam i wyginam metal, ale elementy wychodzące spod jego ręki wpędzają mnie w kompleksy. Jednak bardzo się cieszę. Gdy kiedyś dochodziło się do ściany, a w remontowanym właśnie samochodzie czy skuterze sprawy przybierały obrót beznadziejny, pozostawały tylko modlitwy do św. Judy Tadeusza. Dziś można po prostu wykręcić numer do kogoś, kto pomoże.